MAriOLi playlista na lato

Cześć wszystkim!

Po tak długiej przerwie stwierdziłam, że nie ma co się rozdrabniać, wrzucę od razu playlistę, która zawierać będzie moje kolejne odkrycia, ale też uwielbiane klasyki, do których zawsze wracam. Playlista jest bardzo wakacyjna, tzn. dużo tu popu i elektronicznych beatów, choć ogólnie jest to jak zwykle jeden wielki misz-masz. Już dawno temu przestałam być rockistką (jak ładnie tłumaczy Mark Ronson, to jak rasizm, tylko muzyczny) i nie wykluczam żadnego gatunku muzycznego z kręgu moich zainteresowań (no dobra, disco polo nie mogę przełknąć, ale na pewno jest to fascynujący gatunek, chociażby z socjologicznego punktu widzenia).

Ponieważ playlista jest w Spotify (z którego osobiście rzadko korzystam), jako bonus wrzucam link do video: „Jak być odpowiedzialnym fanem muzyki w czasach Spotify” (niestety, film tylko w wersji po angielsku). Ogólne przesłanie – korzystajcie więcej z platformy Bandcamp, co i ja gorąco polecam. M.

Nie tylko po angielsku

Tekst utworu może mieć ogromny wpływ na jego odbiór. Osobiście uwielbiam tragikomiczne zestawienie smutnego tekstu z wesołą melodią (lub odwrotnie), czy kiedy delikatna ballada, nabiera podwójnej mocy za sprawą poetyckich i wzruszających słów. Jednocześnie banalność czy wręcz głupota niektórych tekstów zrujnowała mi przyjemność słuchania niejednej już piosenki. Czasem może więc dobrze nie rozumieć słów, za to nasycić się dobrą muzyką… Dzisiaj, w ramach leniwej niedzieli, chciałam się z Wami podzielić muzyką artystów, których twórczość przemawia do mnie, mimo że nie mam pojęcia o czym się tutaj śpiewa.

Mustelide to pseudonim artystyczny Natallii Kunitskaya z Białorusi, producentki, piosenkarki i twórczyni elektro-popu. Poniżej utwór z jej ostatniego album „SPI”:

Mustelide – Salut

Myślę, że akurat Charlotte Gainsbourg nie trzeba nikomu przedstawiać. Poniżej tytułowy utwór z jej nadchodzącego albumu – premiera już 17 listopada:

Charlotte Gainsbourg – Rest

Tzw. bio tej estońskiej artystki zupełnie mnie rozbroiło:

MOKKAA:

– anastasia/stacy
– 19 years old
– estonia
– english/russian speaker

podobnie jak jej album , zatytułowany „Veronorexia”:

Hórmónar czyli rewelacyjny punk z Islandii i ich debiutancka EPka:

I znowu po francusku – Feu! Chartetton, czyli zespół pop-rockowy z Paryża, założony w 2011 roku. Nazwa grupy to zestawienie frazy Pali się! i Chatterton, będąca hołdem dla poety Thomasa Chattertona (PS. dzięki Maciej!):

Feu! Chatterton – Boeing

I trochę utworów od sąsiadów – K.I.Z z Henning May’em z zespołu AnnenMayKantereit:

K.I.Z. – Hurra die Welt geht unter ft. Henning May

Za AnnenMayKantereit, rockowym zespołem z Kolonii, ostatnio bardzo szaleją moje siostry – i nic dziwnego, chłopak niczym King Krule, ma głos wprost odwrotnie proporcjonalny do postury:

AnnenMayKantereit – Pocahontas

I trochę bardziej na południe, czyli posłuchajmy czeskiego producenta i DJ o pseudonimie Ventolin, jak śpiewa o ptakach:

Ventolin – Sowy

Jak chodzi o hiszpański, to ostatnio najbardziej podchodzą mi zespoły z Argentyny, jak shoe-gaze’owy Asalto Al Parque Zoológico:

czy bardzo młody (dosłownie i w przenośni) Perras on the Beach:

Perras on the Beach – Mis Amigos

I na koniec album, który przyznam, że czeka jeszcze na to, abym poświęciła mu więcej uwagi – ale że już od pierwszych nut mnie zachwycił, nie obawiam się podzielić nim z Wami już teraz, przed dokładniejszym przesłuchaniem. „Libelid” to cykl pieśni miłosnych w języku jidysz opracowanych przez Olę Bilińską z towarzyszeniem zespołu doświadczonych muzyków z Gdańska, Warszawy i Sejn. Stanowi on kontynuację płyty „Berjozkele – kołysanki i pieśni wieczorne jidysz“, wydaną przez Żydowski Instytut Historyczny.

To tyle na dziś. Miłego, niedzielnego wieczoru. M.

Ognioodporna

Trochę już pisałam o coverach na MAriOLi (tu i tu), ale nie trzeba być znawcą, żeby wiedzieć, że najlepszy cover to taki, który weźmie piosenkę ze średniej półki i przerobi ją na małe cudeńko.

Dzisiaj chciałam podzielić się z coverem piosenki „Fireproof” zespołu One Direction (jeśli nie znacie ich twórczości, to pewnie dlatego, że macie więcej niż 12 lat) w wykonaniu jednej z artystek, która w zeszłym roku całkowicie podbiła moje serce – Mitski. Wersja zaprezentowana publiczności w maju tego roku, u mnie dalej nie schodzi z playlisty, pomimo że listopad już za rogiem. Enjoy!

PS. Postaram się powrócić do regularnego publikowania na MAriOLi już wkrótce, ale wiecie jak to jest, w tym codziennym pędzie. Trzymajcie się ciepło. M.

 

Śpij dobrze bestio, czyli nowy album The National już we wrześniu!

Zakrawa na skandal (przynajmniej w mojej głowie), że 3 dni temu ukazał się już drugi singiel zapowiadający nowy album The National, a ja jeszcze słowa na ten temat nie napisałam! Zwłaszcza, że „Sleep Well Beast”  ma już nie tylko ustaloną datę premiery – 8 września – ale też ustaloną już całą listę utworów, oprawę graficzną i rozpisaną trasę koncertową (gdzie w wielu miejscach bilety już oczywiście wyprzedano…). No i jak wspomniałam, można już usłyszeć nie jeden, ale dwa utwory promujące nowy album. Zaiste mały, MAriOLowy skandal.

Album nagrywany był w nowym studiu zbudowanym przez Aarona Dessner’a, opisywanym jako „coś pomiędzy garażem a kościołem”. Opis ten zadziwiająco dobrze pasuje do pierwszego singla „The System Only Dreams in Total Darkness” , który okazał się na początku maja. Przyznam, że chyba poza gitarowym solo (choć w sumie dla The National to pierwszyzna), raczej trudno jest dopatrzeć się w nim zapowiadanego powrotu do wcześniejszego, „bardziej brudnego” brzmienia. Utwór jest raczej logiczną kontynuacją łagodniejszych kompozycji prezentowanych na ostatnich dwóch albumach zespołu.

Dopiero na drugim singlu „Guilty Party” , który swoją drogą rozpoczyna też zaskakujący electro bit, odnaleźć można trąbki i gitary, znajome z „Boxer’a”, a nawet „Alligator’a”, na co przyznam, że jako wieloletnia fanka z utęsknieniem czekałam. Do tego trochę elektronicznych wstawek charakterystycznych dla muzyki indie z początków lat 2000 i bang, sprzedane!

Chyba nawet nie muszę wspominać, jak bardzo nie mogę doczekać się, kiedy w końcu usłyszę całość? Podobno tym razem, zarówno przez brak pośpiechu (na który po 20 latach grania The National na pewno zasłużyli) oraz przez specyfikę studia Aaron’a, położonego w sielankowym otoczeniu, zespół miał więcej czasu na dopieszczenie wszystkich dźwięków, ale jednocześnie na możliwość „rozluźnienia się, na więcej dźwięków, które gdzieś tam sobie rozbrzmiewają we mgle” .

Zapytany o tytuł wokalista Matt Berninger odpowiedział „Wydaje się, że w obecnych czasach wszyscy mamy tendencję do hibernowania się, kiedy sprawy stają się dziwnie popieprzone. To ucieczka w sen, ale bestia w tym kontekście nie jest rzeczą negatywną; to przyszłość. Wszyscy mamy dzieci, i kiedy patrzę na nasze dzieci… Przed nimi stoi prawdziwe wyzwanie, ale mimo wszystko moje odczucia co do przyszłości są pozytywne. Bestia czeka, aż młodość się przebudzi.”

The National – „Sleep Well Beast”, premiera 8 września 2017:

01. Nobody Else Will Be There
02. Day I Die
03. Walk It Back
04. The System Only Dreams In Total Darkness
05. Born To Beg
06. Turtleneck
07. Empire Line
08. I’ll Still Destroy You
09. Guilty Party
10. Carin At The Liquor Store
11. Dark Side of the Gym
12. Sleep Well Beast

Sypialniany pop Jay Som

Jeszcze do niedawna, kiedy ktoś pisał i nagrywał piosenki w sypialni do szuflady, w większości przypadków w tej szufladzie zostawały, ewentualnie poznawało je niewielkie grono znajomych. Dzisiaj, dzięki technologi cyfrowej i Internetowi, nie tylko takie nagrania mogą z łatwością trafić w kilka minut na drugi koniec świata, ale również domowe studio wcale nie oznacza nagrania w złej jakości.

Historia Meliny Duterte, lepiej znanej jako Jay Som, to już standard muzycznego self-made sukcesu ostatnich lat; artystka najpierw wrzuciła kilka utworów demo na swój profil na Bandcamp’ie, a kiedy zyskała uznanie wśród społeczności internetowej, odezwały się do niej wytwórnie płytowe z propozycją wydania ich w dopieszczonej i profesjonalnej wersji, która ostatecznie zaistniała jako album Turn Into.

Ja w sieci zupełnie przypadkiem trafiłam na najnowszy, drugi album Jay, zatytułowany Everybody Works i muszę przyznać, że nie od początku potraktowałam go z należytym szacunkiem. Ot, kolejny dream pop nagrany w sypialni, świetna „muzyka w tle” przy pracy czy do tramwaju. Dopiero z czasem dotarły do mnie ciekawe niuanse tego albumu, jego dopracowanie i spora różnorodność utworów, przy jednoczesnej spójności całego wydawnictwa. Znajdziemy na nim i folk, i trochę cięższych, shoegaze-owych gitar, i trochę funku – innymi słowy, dla każdego coś miłego, w dodatku o poziomie złożoności, który sprawia że bardzo trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z solowym projektem.

Album jest w całości dostępny do posłuchania online – kilka razy, potem Bandcamp prosi, żeby otworzyć serce i portfel. Sama tak zrobiłam i polecam bardzo, bo Everybody Works to jedna z tych płyt, która zyskuje z każdym kolejnym przesłuchaniem. M.